Podróż do Maroko to kolejne zrealizowane marzenie co do miejsc, które pragnę odwiedzić. Kolejny wyjazd sportowy organizowany z HollyCow travelling, z którym byliśmy już na Bali.
Intensywne ostatnie miesiące, deadlin’y a szczególnie te ostatnie dni przed wyjazdem, sprawiły, że miałam mieszane uczucia co do wyjazdu gdziekolwiek.
Jeszcze tuż przed wyjazdem do Krakowa, skąd miałam lot do Marrakeszu, byłam w Warszawie na pokazie nowej kolekcji poznańskiego duetu Bizuu.
Lot o 6:30, więc na lotnisku trzeba się było zjawić około 4 nad ranem. Nocna podróż samochodem, śnieg w Krakowie…dwie zarwane noce…ale za to perspektywa słonecznego Maroko…
Na lotnisku zebrała się cała grupa wyjazdowa – ze mną 10 osób, plus na miejscu czekał na nas boss Marek 😉
Osiem dziewczyn, dwóch facetów, ekipa z Poznania, Warszawy i Szczecina. Wszyscy wyjątkowi, niesamowicie otwarci, radośni i pozytywnie nastawieni. W końcu każdy miał przed sobą urlop!
Do Marrakeszu dolecieliśmy po 10:30. Przeprawa na lotnisko niestety sporo trwa. Koniecznie trzeba wypełnić dokument wjazdowy i przejść przez kilka bramek. Trzeba mieć cierpliwość i tyle. Zresztą w Maroko warto nastawić się na luz i spokój, bo tu wszyscy mają chill, zupełnie jak w Hiszpanii.
Marek czekał na nas przed wejściem , zapakowaliśmy się w czerwonego busa, którym przyjechał z Polski. To było nasze auto wyjazdowe 😉
W Marrakeszu spędziliśmy dwie noce – pierwszą i ostatnią. Niestety styczeń i początek lutego w Maroko były zaskakujące pogodowo, więc zaskoczyła nas niska temperatura, około 10 stopni ?
Hotel Cecil, gdzie spaliśmy obie noce w Marrakeszu, mieści się w samym sercu Medyny, centrum miasta, na placu Jamaa El Fna. To typowy marokański Riad, zbudowany w 1929 roku, w piękną fontanną w podwórzu i mega wysokim drzewem, które zostało zasadzone podczas budowy.
Po rozpakowaniu, szybkim odświeżeniu, poszliśmy zjeść do restauracji Chaabi. Pozamawialiśmy różnego rodzaju couscous, tajin, kefty. Dania wegetariańskie i z mięsem i owocami morza. Jak zawsze w Maroko – do posiłku podane było pieczywo i sałatka pomidorowa z cebulą, papryką i zielonym ogórkiem.
Po marokańskim lunchu, Marek oprowadził nas po Medinie, przy okazji opowiadając kilka ciekawostek. Wypiliśmy typową marokańską miętową herbatę i tradycyjną kawę nesnes w Cafe de France przy zachodzie słońca, po czym na parę godzin rozdzieliliśmy się by w mniejszych grupach pobłądzić sobie po suku marokańskim. Dziewczyny mogły się poczuć jak Carrie w filmowej wersji Seks w wielkim mieście, bo właśnie tutaj film był kręcony <3 Nawet takie buty jakie bohaterka kupiła były do wyboru w uliczkach suku.
Każdego dnia wieczorem na placu rozkładają się restauracje i drobni handlarze, tak by w nocy wszystko zebrać i zamknąć. Miasto po zachodzie słońca zaczyna tętnić życiem, słychać różną, żywą muzykę, ludzie tańczą, śpiewają, jedzą. Widać z każdej strony lampiony i światełka, jest jedna wielka zabawa. Cudownie jest zanurzyć się w targowych uliczkach, tętniących życiem, kuszących bogactwem kolorów i zapachów. Warto negocjować ceny przy zakupie pamiątek, butów i marokańskich słodyczy lub suszonych owoców. Obowiązkowo trzeba kupić olej arganowy i spróbować słodkich przysmaków, nie mówiąc o szklance świeżo wyciśniętego soku z granatu lub z pomarańczy. I co ważne – jeśli zajdziemy coś ciekawego na targu, należy to kupić od razu, bo później ciężko będzie to odnaleźć. Ja niestety zostawiłam zakupy na ostatni dzień i ostatecznie nie kupiłam za wiele ;/
Na placu zjedliśmy kolację, próbując kolejnych marokańskich przysmaków.
Przed śniadaniem i wyjazdem do Agadiru, pierwszy trening mieliśmy na dachu hotelu (gdzie również jedliśmy później śniadanie) z widokiem na Marrakesz i góry Atlas, które akurat były całkowicie pokryte śniegiem.
O ile w pierwszy dzień Marrakesz wydał się fascynujący, w ostatni dzień, po tygodniu spędzonym pod Agadirem, wśród natury i spokoju, stał się głośny i chaotyczny, choć nadal urokliwy i magiczny ??
Droga do Agadiru zajmuje kilka godzin. Po drodze zatrzymaliśmy się, żeby zobaczyć kozy na drzewach ❤️ widok wspaniały, a kozy są tak słodkie, że aż chciałabym jedną w domu! Te przesłodkie zwierzęta całkowicie skradły moje serce.
W cudownej wiosce nad oceanem – Essaouira – zjedliśmy lunch. Świeże owoce morza – krewetki, kalmary, homary, kraby, ryby… Przygotowane dla nas na grillu na bieżąco. Coś niesamowitego i przepysznego. Krótkie zwiedzanie tej uroczej wioski rybackiej, barwami przypominającej greckie miasteczka, marokańska kawa i herbata w jednej z licznych knajpek i pojechaliśmy dalej wzdłuż oceanu w kierunku Imi Ouddar…
Ciąg dalszy w kolejnym poście.
No Comments