0
TRAVEL FAR

Obóz sportowo-jogowy na Bali <3

Od wyjazdu sportowo-jogowego na Bali„HollyCow”„What Anna Wears” minęły już 3 miesiące, ale dopiero teraz udało mi się znaleźć czas, aby opisać to niezwykłe wydarzenie. Czym była dla mnie ta podróż? Otóż było to dla mnie spełnienie nie tylko jednego z marzeń, ale kilku jednocześnie. Co więcej przedsięwzięcie to zostało uwieńczone sukcesem na niespodziewaną skalę, co wyniosło nas wszystkich pod chmury i dało porządnego kopa, aby kontynuować wspólną przygodę.

Wracając do marzeń… Wyjazd na Bali… Jeszcze niedawno to miejsce wydawało się być tak nierealne, absolutnie poza moim zasięgiem. Owszem, zwiedziłam już w swoim życiu kawałek świata, ale mimo wszystko, nadal znikomy, bo przecież jest jeszcze tak wiele do zobaczenia. Jedynie czasu brak na realizację tych podróżniczych planów.

Marzenie numer 2… Bardzo chciałam zorganizować wyjazd sportowy poza Polską. Osobiście od 2016 roku organizuję weekendowe wyjazdy sportowo-dietetyczne z Anią Zientalską „Żryj Zdrowo” i emocje podczas każdego wyjazdu są naprawdę nie do opisania.

Obserwowałam od jakiegoś czasu bloga Skurki- „What Anna Wears” i zachwycam się pięknymi relacjami fotograficznymi z najróżniejszych zakątków świata, relacjami z wyjazdów innych niż wszystkie. Dzięki Ani i „HollyCow” kolejne miejsca na świecie zaczęły się pojawiać na mojej liście „do odwiedzenia”. I tu wracamy do początku tej opowieści. Jednym z tych właśnie miejsc było właśnie Bali. Marek i Ania oraz towarzysząca im pasja sprawiły, że stali się oni moimi idealnymi towarzyszami w tej podróży, Los sprawił, że dzięki pracy i zaangażowaniu wielu osób, ten wymarzony wyjazd nie tylko doszedł do skutku, ale i stał się naszym wspólnym sukcesem.

Muszę z radością przyznać, że obóz cieszył się niezwykłym zainteresowaniem. Grupa, która się zebrała składała się zarówno z osób, które się wcześniej znały, jak i odważnych, którzy wybrali się w podróż sami. Każdy musiał na własną rękę dotrzeć do wskazanego hotelu w Kuta, na Bali, tuż przy lotnisku Denpasar. Pierwszy dzień był dniem zapoznawania. Wymęczeni po kilkunastu godzinach lotu, skołowani przez zmianę strefy czasowej, po transporcie do hotelu w Ubud, każdy myślał jedynie o tym, żeby złożyć głowę na poduszce i utonąć w objęciach Morfeusza.

Nazajutrz uczestników czekał pierwszy trening, który zaplanowaliśmy przed godziną 7 rano, żeby ustrzec się przed zniewalającym, balijskim upałem. Plan był prosty: poranny rozruch i krótki, półgodzinny bieg… Jego realizacja przysporzyła nam jednak nieco problemów… trochę zabłądziliśmy i trening przedłużył się do półtorej godziny 😉 Jednak sceneria zapierała dech w piersiach. Najpierw znaleźliśmy się w dżungli, by następnie przebiec przez pola ryżowe i egzotyczne miasteczko… Na koniec minęliśmy malowniczy bambusowy mostek nad przepaścią… Z pewnością te niezapomniane widoki były wynagrodzeniem porannego wysiłku i niezmiennie umilały nam treningi podczas całego wyjazdu. Zapewne dla wielu z Was trening o świcie podczas wakacji jest nie do pomyślenia, jednak wierzcie mi, że Bali wynagradza to wczesne wstawanie. Kolory towarzyszące wschodowi słońca, cisza, spokój, niesamowita zieleń są nie do opisania i zdjęcia nie są w stanie tego pokazać. Co więcej, na Nusa Lembongan trenowaliśmy na iście rajskiej plaży.

Ćwiczyliśmy najczęściej przy wschodzie słońca, lub przed kolacją przy jego zachodzie. W ciągu dnia temperatura i wilgotność w tym rejonie świata są zbyt wysokie, by przeprowadzać treningi. Poza wspomnianym bieganiem i treningiem funkcjonalnym prowadzonymi przeze mnie, uczestnicy brali udział w zajęciach jogi z Ranjinder Hans pochodzącą z Malezji. 

Ubud, w którym spędziliśmy 4 dni. To cudowne miasto, którym jestem absolutnie zauroczona. Z jednej strony pełne spokoju i harmonii, z drugiej krzyczące kolorami, wypełnione wrzawą targowisk, z licznymi świątyniami i sporą liczbą hałaśliwych turystów. Jednakże, co było dla mnie szczególnie istotne, Ubud to miejsce, gdzie zdrowy tryb życia jest wpisany w codzienność . Miejsce, które przyciąga joginów z całego świata. Oferuje mnogość wysokiej klasy szkół jogi oraz fantastycznych restauracji z organicznym lub nieprzetworzonym jedzeniem. Do tego należy dodać fantastyczny masaż, dostępny praktycznie na każdym kroku, za bardzo niewielkie pieniądze.

 

W okolicy miasta znajdują się imponujące pola ryżowe, które były pierwszym postojem podczas całodniowej wycieczki. Odwiedziliśmy też miejsce, gdzie produkowana jest najdroższa kawa świata- Kopi Luwak. Nacieszyliśmy się niezwykłym towarzystwem radosnych małpek, nietoperzy i innymi balijskich zwierzaków. Zwiedziliśmy hinduską świątynię Ulun Danu Bratan Temple, która zdaje się dryfować po tafli jeziora. Wracając do hotelu na trening, zatrzymaliśmy się na lokalnym targu, który obfitował w pyszne, egzotyczne owoce, aromatyczne przyprawy i ferię kolorów ukrytą w tkaniach zwiewnych chust i sukienek. Zdecydowanie przydają się tu umiejętności negocjacyjne podczas zakupów. Trzeba pamiętać też, że na starcie Balijczycy podają turystom kilkukrotnie wyższa cenę niż lokalnym, zatem jest co negocjować.

Wspomniana już wyspa Nusa Lembongan to prawdziwy raj na ziemi, absolutna perełka: mała, swojska, z zachwycającymi plażami i błękitnymi zatokami. Na wyspie poruszaliśmy na skuterami, i mieszkaliśmy w dwuosobowych domkach z częściowo otwartą łazienką oraz wielkim tarasem. W nocy do snu kołysały nas gekony. Na jednej z pięknych plaż Nusa Lembongan miałam przyjemność asystować Ani podczas sesji zdjęciowej dla firmy Triumph.

 

Uluwatu natomiast to raj dla surferów. Tam byliśmy kilka razy w słynnej knajpie Singlefin Bali, gdzie jest przepiękny widok z klifu na ocean, pyszne jedzenia, świetna muzyka i super imprezy pod gołym niebem. Mieszkaliśmy w luksusowym resorcie obok pola golfowego, z kilkoma basenami, ale dość oddaleni od miasta. Niezwykłe wrażenie zrobiła na nas świątynia Pura Luhur Uluwatu, która jest jedną z siedmiu poświęconych bogom morza balijskich świątyń morskich. Świątynia znajduje się na 100 metrowym klifie, na południowym końcu wyspy. Według balijskich wierzeń najgroźniejsze potwory żyją w oceanach, dlatego też stawiano świątynie na brzegach wyspy. Z klifu wspaniale widać zachód słońca. Idąc ścieżką uważać należy jedynie na złośliwe makaki, które kradną turystom okulary, czapki i inne drobiazgi.


Film „Jedz, módl się i kochaj”, który oglądałam w samolocie podczas podróży powrotnej, był wspaniałym zwieńczaniem tej pełnej czaru podróży w odległy świat. Świat, w którym czas się zatrzymuje, a wszelkie codzienne troski wydają się odległe i nieistotne w obliczu cudu jakim jest nasze życie.

 

Na sezon 2018 razem z HollyCow i WhatAnnaWears planujemy zorganizować kolejne wyjazdy sportowe w piękne zakątki świata…stay tuned <3

 

 

You Might Also Like...

No Comments

    Leave a Reply